Problem:
Wiele osób pyta mnie o to, jak zacząć prowadzenie własnej firmy. Co trzeba zrobić najpierw, co potem i dlaczego akurat tak. Pytacie się, jak ja zaczynałam, jaka jest moja historia. Skoro Cię to ciekawi, zajrzyj do tego posta.
Jak założyć własną firmę krok po kroku?
1. Pomysł na biznes
Pomysł na własny biznes to pierwsza rzecz – od tego wszystko się zaczyna, to on powoduje przysłowiowe uczucie motyli w brzuchu. Jeśli jakiś pomysł Cię kręci, tak naprawdę kręci, niezależnie od tego, co mówią inni, jest to jakiś punkt wyjścia. Piszę „jakiś”, bo o roli innych osób w weryfikacji pomysłu mowa w punkcie 2.
A o tym, jaki pomył na własny biznes jest dobry, już pisałam, to sprawdź sobie w poście.
2. Badanie rynku w skali mikro.
Jak już masz pomysł, ale taki konkretny, a nie pisany palcem po wodzie, zwróć się z prośbą o jego ocenę do znajomych – bliższych i dalszych. Jeśli chcesz założyć salon kosmetyczny, miej konkretne wytyczne, by Twoi znajomi mogli wyobrazić sobie dokładnie, jak to wszystko widzisz. Gdzie chcesz prowadzić ten salon, z kim, w jakich godzinach, jak zamierzasz pozyskać klientów i jakie usługi oferować. Miej jasną wizję tego, czym wyróżnisz się na rynku (wysoka jakość obsługi klienta czy niższe ceny to nie są jakieś specjalne wyróżniki … ).
Pytając znajomych musisz, po prostu musisz, wybrać tych, którzy są szczerzy. Którzy nie boją się skrytykować, nie boją się zadać trudnego pytania, bo nie zależy im na Twoich głaskach. Jeśli będą Cię głaskać, wygłaszczą Twój biznes, czasem niesłusznie.
Jak zwiększyć szansę na to, że znajomi będą szczerzy? Zadawaj te dwa pytania:
„Ola, a czy zapłacisz mi za wykonanie tej usługi dokładnie takie pieniądze?” Zwróć uwagę, że to nie jest pytanie: „Czy byś mi zapłacił.” To jest pytanie, czy mi zapłacisz – tu i teraz. Czy teraz wyjmiesz 50 zł z portfela i przekażesz mi na poczet usługi, jaką zrealizuję za kwartał?
A to jest coś zupełnie innego.
I drugie pytanie: „Ola, a jakie minusy i ograniczenia widzisz w moim pomyśle na biznes?” Zauważ, że i to pytanie jest druzgocąco inne niż pytanie: „Czy pomysł Ci się podoba?”
3. Usłyszenie TAAAK!
Kiedy planujesz własną firmę, wybieraj pomysł z mocnym, entuzjastycznym przyjęciem przez ludzi. Nie chodzi o to, by ktoś Ci powiedział, że coś się nadaje. Chodzi o to, by ktoś poczuł energię i sens tego, co chciałbyś zrobić. Chcesz założyć piekarnię? Trzeba czuć zapach Twojego pieczywa. Chcesz założyć warsztat samochodowy? Czy czujesz zatem zapach smaru? Czy Twoi szczerzy znajomi czują to i kupują? Czy kupują w tym Ciebie? Czy kibicują Ci i dopytują, jak idzie, z żywym zainteresowaniem dzwonią i chcą Ci pomóc?
Bo jeśli nie dzwonią i nie chcą pomóc, to albo masz słabych znajomych, albo Twój pomysł jest średni. Uważaj, bo przy zakładaniu firmy dość często życie weryfikuje to drugie.
4. Pozyskuj klienta!
Bardzo ważny etap w rozkręcaniu firmy, która formalnie jeszcze nie istnieje. Nie przejmuj się formalnościami, nie wyliczaj podatków, póki przed Twoim biznesem nie ustawi się już mała kolejka chętnych na zamówienia. Podatki są proste, a ich rozkminienie dużo łatwiejsze niż pozyskanie rynku.
Możesz sprzedawać legalnie usługi w ramach umowy o dzieło, a produkty w ramach umowy kupna sprzedaży. Tylko – do jasnego groma – musisz mieć komu!
Jeśli chcesz założyć salon kosmetyczny, jeździj wcześniej po domach i maluj paznokcie, wykonuj masaże twarzy i prostsze zabiegi. Zobacz, czy masz na to rzeczywisty popyt. Nie gardź żadnym adresem email ani telefonem do potencjalnego klienta.
5. Rozważaj formalności. Dopiero teraz.
Dopiero teraz możesz analizować papiery i polską biurokrację. Kilka porad na start w tym temacie znajdziesz tutaj.
A jak było u mnie? Jak to się wszystko zaczęło?
Dłuższy post na ten temat planuję napisać, a może nawet nagram coś w cyklu Bez ściemy. Tu jednak krótkie podsumowanie:
Firmę założyłam po studiach, zaraz po studiach. Pracowałam wcześniej na etacie, jakieś 1,5 roku. Mój pierwszy lokal to był klub fitness, który urządziłam siłami najbliższej rodziny. Finansowo pomogła mi dotacja dla bezrobotnych, przyznawana przez urząd pracy. A mentalnie najbardziej pomagała mama. Tata był raczej sceptyczny, szczególnie w fazie planowania.
Zanim zaczęłam, pamiętam jak nic, stałam 4 godziny pod supermarketem, w deszczowy okropny dzień, i pytałam przechodzące kobiety, czy chciałyby chodzić do klubu fitness. Takiego małego, lokalnego. O ile taki naturalnie by powstał. Pytałam, na jakie zajęcia by przyszły, ile mają czasu w tygodniu i w jakich godzinach. Pytałam, ile ich zdaniem maksymalnie mógłby kosztować karnet czy pojedyncze wejście.
I wiesz co, to było s t r a s z n e. Takie proszenie się o uwagę, gdy ktoś się spieszy, ma marudzące dziecko lub w rękach siaty z kilogramami owoców. Ale stałam wytrwale i powiedziałam mamie, że nie wrócę do domu zanim nie dostanę 50 rzetelnych odpowiedzi.
Dostałam je po 4 godzinach. Po tym doświadczeniu, jak mało kiedy, byłam już pewna, że źle nie będzie.